AKADEMIA KATOLICKA W WARSZAWIE

 
   
A A A
A A A A

25 kwietnia 2024 r. Imieniny obchodzą: Marek, Jarosaw, Wasyl

  Teologiczno-katechetyczne studia magisterskie trwają 6 lat, zaś studia podyplomowe 2 lata. Wykłady odbywają się w soboty. Zapraszamy do studiowania w naszym Instytucie.    
POMOCNE STRONY
AKW-Nasza Alma Mater
WSD-Seminarium im. JP II
WNK-Kuria Siedlce
Kościół-podstawowe info
Katolickie media-cz.I
Katolickie media-cz.II
Katolickie media-cz.III
Katolickie Wydawnictwa
INNE pomocne strony
 
Katecheza-dokumenty
Catechesi Tradendae (1979)
DCG (1971)
DCG (1997)
DCG (2020)
DKKKwP (2001)
PPKKKwP (2018)
PNR (2018)
Podręczniki (Dekret 2020)
II Synod Siedlecki (2018)
 
Katecheza-źródła
Biblia Tysiąclecia
KKK
Słownik KKK
Mszał Rzymski
 
Katecheza specjalna
E-kwartalnik
Chomikuj.pl
Portal katechety.pl
Studnia katechety
Pomocne opracowania
 
Prawo-wybrane akty
Ustawa-szkolnictwo...(20.07.2018)
Rozporządzenie-studia...(27.09.2018)
Rozporządz.-katecheza...(14.04.1992)
Porozumienie-KEP-MEN...(03.04.2019)
Rozporządz.kształcenie...(25.07.2019)
Rozporządzenie-awans...(06.09.2022)
 
 
MENU
Strona główna
Kontakt
Sekretariat
Afiliacja ITS
Statut ITS
Regulaminy ITS
Wczoraj i dziś ITS
FOTORELACJE z ITS
 
Rok 2023/2024
KALENDARIUM 2023/2024
Informacje (24.02.2024)
Plan 01.03-27.04.2024
Plan 04.05-29.06.2024
FOTO STUDENCI ITS-3x2
WYWIAD w KRP (14.06.2023)
 
Info dla studiujących
Zarys programu SMGR
Zarys programu PSTK
Lista wykładowców
MAGISTERIUM w AKW i w ITS
Praca dypl. w ITS-ustalenia
Praca dypl. w ITS-info
Biblioteka WSD
Regulamin praktyk w ITS
 
Pomocne formularze
Ankiety
Deklaracje
Prośby
Informacje
Różne
 
 
 
Wprowadzenie w chrześcijaństwo
 
 

 

 

Skrypt dla studentów Diecezjalnej Szkoły Katechistów Parafialnych

Wprowadzenie w chrześcijaństwo - podstawowy wykład wiary

Wstęp

Wszyscy jesteśmy stworzeni przez Boga, ale nikt nie rodzi się chrześcijaninem tylko staje się nim przez chrzest i życie mocą chrztu. Nikt nie może uczynić siebie chrześcijaninem, potrzebuje drugiego. Tym drugim jest w pierwszym rzędzie Kościół, od którego otrzymujemy wiarę i chrzest. Jeśli nie pozwolimy, aby kształtował nas Kościół, nie możemy stać się chrześcijanami. Chrześcijanin to uczeń Jezusa Chrystusa, który ma w sobie Jego Ducha, karmi się Jego Słowem, jednoczy się z Nim w Eucharystii i trwa we wspólnocie Kościoła.

Św. Jan w Apokalipsie mówi o pieczętowaniu sług Boga. Pieczęć można rozumieć dwojako: jako znak własności Boga i jako znak jakości. Chodzi o to, że nic wybrakowanego nie może wejść do nieba. W nim jest miejsce tylko na to, co doskonałe. W tej sytuacji należy rozróżnić między znakiem jakości, jakim posługuje się świat, i tym, jakim posługuje się Bóg. W świecie o jakości człowieka decyduje jego siła, pieniądz, sława, przynależność społeczna. Wszyscy, którzy nie dysponują siłą, nie mają pieniędzy, są przez świat usuwani na ostatnie miejsce. U Boga natomiast o jakości człowieka decydują jego miłosierdzie, dobroć, umiłowanie sprawiedliwości i miłość, czyli wewnętrzna dojrzałość.

Dojrzałym chrześcijaninem jest ten, którego wiara rodzi uczynki miłości, uczynki życia wiecznego. Św. Jakub mówi: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? (Jk 2,14). Podaje jednocześnie przykład Abrahama, którego wiara skonkretyzowała się w posłuszeństwie Bogu, czego wyrazem była gotowość złożenia w ofierze syna Izaaka. Swoje rozważania zamyka stwierdzeniem: „Widzisz, że wiara współdziała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała” (Jk 2,22). O tych uczynkach mówi św. Paweł prawie w każdym swoim liście, kiedy pisze o ideałach chrześcijanina. Poucza, jak chrześcijanin powinien postępować w konkretnych sytuacjach życiowych. W zaleceniach tych jest praktycznie cały Dekalog, całe prawo Boże, z jedną cechą specyficzną — miłością, którą nazywa więzią doskonałości (por. Kol 3,14).

Nie jest to jednak byle jaka miłość. Chrześcijaństwo powszechnie utożsamia się z ideałem szlachetnego, uczciwego człowieka. Pewnie, że chrześcijanin ma być szlachetnym, uczciwym człowiekiem, ale to nie wszystko. Kochać potrafi przecież każdy, bo każdy ma zapisane w sercu prawo miłości i każdy najbardziej potrzebuje być kochanym i kochać. To, co odróżnia chrześcijańską miłość od wszelkiej innej miłości, polega na radykalizmie krzyża. W tej miłości nie ma granic. Idąc do drugiego człowieka, nigdy nie cofa się, jest gotowa dać życie za drugiego, nawet za nieprzyjaciela. Na tym polega różnica między miłością chrześcijańską a każdą inną miłością. Oddać życie za ważną sprawę potrafią również inni: matka za swoje dziecko, żołnierz za ojczyznę itp. Do tego nie trzeba być chrześcijaninem, ale oddać życie za kogoś, kto moje życie niszczy, kto mnie wyzyskuje... Przed tym każdy człowiek spontanicznie się cofa i mówi: „Nie!”.  Miłość chrześcijańska nie odpłaca złem za złe. Dojrzały chrześcijanin bierze tę krzywdę na siebie tak, jak Chrystus wziął na siebie całe zło świata i za nas umarł. Dopiero tego rodzaju miłość jest specyfiką chrześcijaństwa.

1.      Dar wiary

Czym jest wiara? Wiarę chrześcijańską charakteryzuje niezwykła złożoność. Wiara jest łaską Boga, który pierwszy nas umiłował (por. Ef 2,8-10), jednocześnie jest odpowiedzią człowieka na objawienie się Boga w Jezusie Chrystusie. Jest ona uczestnictwem w życiu Boga, doświadczeniem życia Bożego w nas, pozwalającym nam widzieć siebie samych i otaczającą nas rzeczywistość jakby oczyma Boga. Jest przylgnięciem do osoby Chrystusa, naszego Mistrza, Pana, Zbawiciela; oparciem się na Chrystusie - niezawodnej skale naszego życia - oraz powierzeniem się Jego nieskończonej mocy i bezgranicznej miłości. W obliczu ludzkiej bezradności wiara staje się nieustannym uciekaniem się do niewyczerpanego miłosierdzia Boga i oczekiwaniem wszystkiego od Niego.

Wiara chrześcijańska rodzi się ze słuchania słowa Bożego (Rz 10,17). „Nie jest ona owocem naszej myśli, lecz czymś nowym, czego nie możemy wynaleźć, ale jedynie otrzymywać jako dar - nowość uczynioną przez Boga. Wiara nie rodzi się z lektury, lecz ze słuchania. Nie jest rzeczywistością wyłącznie wewnętrzną, lecz relacją, zakłada spotkanie, istnienie Innego, który przepowiada i tworzy komunię” (Benedykt XVI).

Wiara jest cnotą teologalną, która umożliwia kontakt z Bogiem i stanowi fundament życia nadprzyrodzonego. Ponieważ znajduje się ona u podstaw wszelkiej aktywności nadprzyrodzonej, wszystko dzieje się przez nią. O aktywności życia nadprzyrodzonego decydują zalety i niedostatki naszej wiary. Trudności w życiu nadprzyrodzonym wiążą się zawsze ze słabością wiary. Jest ona cnotą podstawową, ponieważ daje nam możliwość uczestniczenia w życiu Boga. Wiara to uczestnictwo w zamyśle Boga, to jakby osadzony na naturalnych władzach duszy rozum nadprzyrodzony, który uzdalnia nas do myślenia tak jak Bóg zarówno o sobie samym, jak i o wszystkim, z czym stykamy się. Stąd wierzyć znaczy uzgadniać swoją myśl z Jego myślą i identyfikować się z Jego wolą.

2.      Wiara jako przylgnięcie do Chrystusa

Wiara w sensie podmiotowym jest nie tylko uczestnictwem w życiu Boga, ale również egzystencjalnym przylgnięciem do Chrystusa jako jedynego Pana i jedynej miłości. Implikuje to ze strony człowieka wybór i ukierunkowanie woli ku Chrystusowi jako ostatecznemu celowi i najwyższej wartości. Przylgnięcie do Chrystusa jest naszą odpowiedzią na Jego pełne miłości spojrzenie i na Jego wezwanie. Odpowiedź ta będzie zawsze naznaczona rysem przygody, ale i ryzyka.

Jezus chce, byśmy przylgnęli do Niego bez pytania o szczegóły i wszystkie konsekwencje tego wyboru, bez pytania o przyszłość. Chce, byśmy jak Maryja powiedzieli Jemu – „tak”, wyrażając tym swoje całkowite zawierzenie. Istota zawierzenia Jezusowi i przylgnięcia do Jego osoby tkwi właśnie w tej „niewiedzy”, która jest ciemnością, i przez to domaga się wiary. Przylgnięcie do Chrystusa jest zaczątkiem miłości, która będzie się realizowała przez jednoczenie naszej woli z wolą Chrystusa. To początek osobowej komunii z Bogiem.

Nasze przylgnięcie do Chrystusa nie będzie możliwe bez oderwania się od tego, co może nas zniewalać. Apostołowie, by pójść za Chrystusem, musieli zostawić wszystko. Wybór Chrystusa jako jedynego Pana zakłada też naszą zgodę na to, by On sam nas kształtował. Nikt przecież nie może dwom panom służyć. „Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Mt 6, 24).

Jest dwóch panów - Bóg i Mamona, nie ma trzeciego. Tak uczy Jezus Chrystus. Stosunek jednego pana do drugiego jest stosunkiem radykalnego przeciwieństwa. Ewangelia wyraźnie stwierdza: „albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował”. Jeżeli miłuje się jednego pana, nienawidzi się drugiego. To bardzo mocne stwierdzenie. Nie możemy więc przylgnąć do Chrystusa i służyć Jemu, służąc jednocześnie Mamonie, choć zawsze grozi nam pokusa godzenia się na kompromis i łączenia tego, co połączyć się nie da.

Służyć Mamonie to zniewolić się i uzależnić od jakiegoś dobra materialnego czy duchowego. Zwróćmy uwagę, że Mamona nazwana jest „panem”, któremu służy się tak, jak służy się królowi. Służymy albo Bogu i kochamy Go, i wtedy nienawidzimy Mamony, a więc naszego przywiązania do dóbr materialnych czy duchowych, albo - aż trudno powiedzieć - miłujemy nasze przywiązanie do tych dóbr i wobec tego - może nieświadomie - zaczynamy gardzić Bogiem.

Jak poznać swoją Mamonę? - Otóż napięcie, stres, niepokój, pośpiech, smutek, które towarzyszą nam w życiu, to znaki wskazujące, że służymy jakiejś postaci Mamony. Są na przykład ludzie, którzy żyją w nieustannym napięciu. Jak więc wielkie musi być ich przywiązanie do czegoś przeciwnego Bogu. Ludzie wolni od przywiązań są pełni Bożego pokoju. Boży pokój buduje i umacnia zdrowie psychiczne, które rzutuje z kolei na stronę somatyczną. W ten sposób i duch, i psychika, i ciało uczestniczą w wielkiej wolności człowieka.

3.      Ubóstwo duchowe jako postawa dziecięctwa Bożego

Wiara jako uznanie własnej bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga oznacza postawę dziecka. Dziecko w pełni uznaje, że nie ma nic, że nic nie potrafi. Ono jest pełne oczekiwań i wiary, że wszystko, co jest mu potrzebne, otrzyma. „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” - mówi Pan (Mt 18,3). Nawrócenie do postawy dziecka jest warunkiem koniecznym wejścia do Bożego królestwa. Stan dziecięctwa jest bezwzględnie konieczny nie tylko do uświęcenia, ale i do zbawienia.

Dziecko ewangeliczne oczekuje wszystkiego od Boga, dosłownie wszystkiego. Wymiar dziecięctwa naszej wiary oznacza nieopieranie się na zwykłych, ludzkich kalkulacjach, a oczekiwanie na coś, co dziecko nazwie niespodzianką, oczekiwaniem na cud. Na ile jesteśmy dziećmi Boga, na tyle jesteśmy młodzi duchem. Człowiek może być starcem już w wieku dwudziestu lat. A może mieć lat osiemdziesiąt i dzięki duchowi dziecięctwa pozostawać młodym. Człowiek „stary”, nastawiony na rachunkowość, na liczenie za i przeciw, ogranicza Bogu możliwość swobodnego działania, stawia granice Jego miłości i miłosierdziu. Rachunkowość i ciągłe obliczanie, czy coś może, czy nie może się udać, czy to ma szansę, czy nie, jest cechą starości i interesowności.

Dzieci to również typowi ewangeliczni gwałtownicy, o których Jezus mówi, że zdobywają królestwo niebieskie (por. Mt 11, 12). Kiedy dziecko chce dostać się do mieszkania, to musi się dostać: będzie tak długo biło piąstkami czy nóżkami, aż mu otworzą. Pan Jezus powiedział: „Kołaczcie, a otworzą wam” (Łk 11,9). Gdybyśmy umieli tak kołatać w zamknięte przed nami drzwi, które po to są zamknięte, byśmy się do nich dobijali jak dzieci, to one musiałyby się otworzyć. Bóg potrzebuje naszej dziecięcej wiary, by mógł w nas i przez nas czynić cuda, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. „Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy” (Mk 9,23). Wszystko jest możliwe dla tego, kto jest ewangelicznym dzieckiem.

Ewangelia ukazuje nam dwa zwiastowania: zwiastowanie Zachariaszowi i zwiastowanie Maryi. Zachariasz okazał się człowiekiem starym zarówno wiekiem, jak i duchem, człowiekiem, który związuje Bogu ręce, bo nie potrafi uwierzyć w cud. Musiał więc być dotknięty innym, bolesnym dla siebie cudem, jakim było odebranie mu możności mówienia - po to by uwierzył. Taka duchowa starość człowieka, który nie potrafi uwierzyć w cud, jest dla Boga czymś strasznym. Człowiek, któremu brak postawy dziecka, zwykle jakby z góry przekreślał skuteczność swoich modlitw, ponieważ jest w nim coś z postawy Zachariasza. Ten «sprawiedliwy wobec Boga» i nienaganny starzec nie miał potomstwa i prosił o dziecko. Modlił się i właściwie jednocześnie nie wierzył w to, że Bóg go wysłucha. Kiedy anioł oznajmił mu: „Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna” (Łk 1,13), on jak gdyby nie chciał tego syna przyjąć, nie uwierzył w cud. Cały czas modlił się o syna, a kiedy Bóg go wysłuchał, nie uwierzył. Wytoczył argument przeciwko swojej modlitwie: „Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku” (Łk 1,18). Człowiek „stary”, już nie wierzący Panu. My też najczęściej jesteśmy podobni do Zachariasza. Pewien proboszcz, który zwołał parafian na specjalne nabożeństwo, by prosić o deszcz, skierował do nich bardzo wymowne upomnienie: „Przyszliście modlić się o deszcz, a gdzie macie parasole?”

Drugie zwiastowanie to zwiastowanie Maryi, która tak bardzo jest dzieckiem Boga, że gotowa jest przyjąć wszystko. Maryja tak była dyspozycyjna, że Bóg mógł dla Niej i w Niej uczynić rzeczy niezwykłe. Ona wszystko by przyjęła, we wszystko by uwierzyła, bo Jej postawa wobec Boga przeniknięta była duchem dziecięctwa.

Piotr, gdy szedł do Chrystusa po wodzie, w pewnym momencie przestał być dzieckiem. Przyszło zwykłe rachowanie: dotąd szedłem, bo powierzchnia wody była równa, ale oto napływa fala - czy mogę iść dalej? Przyszła ludzka kalkulacja, ludzkie rozumowanie i wiara znikła. Piotr w tym momencie przestał być dzieckiem, dlatego zaczął tonąć. Okazał się człowiekiem starym i później jeszcze długo będzie stary, dlatego zdradzi Jezusa. Można powiedzieć, że grzeszę, ponieważ jestem „stary”, bo starość duchowa zamyka mnie na łaskę, zawiązuje Bogu ręce. Bóg jest zawsze „młody” i zawsze zdumiewa człowieka. Doświadczenie Boga to doświadczenie rzeczywistości zdumiewającej, a człowiek o postawie ewangelicznego dziecka potrafi się zdumiewać. Taki człowiek patrząc na świat potrafi zdumiewać się wszystkim, co go otacza.

Bóg w Jezusie Chrystusie stał się dzieckiem. Stał się nim nie tylko w Betlejem, ale również na krzyżu, gdzie był zupełnie bezbronny i we wszystkim uzależniony od ludzi. Ten Bóg, który stał się dzieckiem, chce, by nasza bezradność i słabość skłaniała nas do zdania się we wszystkim na Niego, by skłaniała nas do bezgranicznej ufności w Jego miłosierdzie.

Przypowieść o synu marnotrawnym należałoby raczej nazwać przypowieścią o ojcu miłosiernym. Starszy syn, jedna z trzech postaci dramatu, nie wzbudza w nas sympatii; jest zazdrosny i impertynencki wobec ojca. Nasza sympatia kieruje się ku temu marnotrawnemu, który wrócił, tym bardziej, że jest to nasz typ. W typie syna marnotrawnego odnajdujemy niemal spontanicznie samych siebie. Czy jednak jest to rzeczywiście typ postaci prawdziwie ewangelicznej? Ewangelia mówi, że jego powrót do ojca był wykalkulowany. Wrócił w nadziei, że u ojca będzie mu lepiej, ponieważ wiedział, że ojciec płacił więcej swoim najemnikom niż pan, u którego on się najął. „Pójdę do mego ojca i powiem mu: […] nie jestem godzien nazywać się synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników” (Łk 15,18-19n). Przypowieść o synu marnotrawnym wydaje się być nie dokończona. Jest w niej dalszy dramat syna marnotrawnego - dramat wynikający z przewagi postawy najemnika na postawą dziecka. On chce być wobec ojca kimś, z kim można się umówić, tak jak umówili się z gospodarzem robotnicy wynajęci za denara (Mt 20,1-26). Jeżeli zaś syn marnotrawny nie wraca jako dziecko, ale jako najemnik, to będzie musiał znowu odejść - drugi, trzeci, nie wiadomo który raz.

Syn, w którym jest duch najemnika, nie potrafi zdumiewać się miłością. Syn marnotrawny nie odkrył zranienia ojca, nie widział jego bólu, widział tylko własne nieszczęście i szukał dróg wyjścia z niego. W przypowieści o wynajętych robotnikach dobrocią gospodarza zdumiewali się ci z ostatniej godziny, a nie umówieni za określoną sumę najemnicy. Zdumiewać się potrafi tylko ewangeliczne dziecko, ponieważ zdumienie zakłada kontrast. Dziecko wie, że jest takim małym „nic” i że jest nieustannie obdarowywane czymś wielkim. Ten ogromny kontrast własnego „ja” i obdarowania rodzi w nim zdumienie.

Człowiek staje się chrześcijaninem, kiedy staje się dzieckiem Boga, kiedy zaczyna go zdumiewać szaleństwo miłości Boga Ojca. Odnajdujemy tu nowy aspekt dziecięctwa ewangelicznego - pewną tożsamość między dzieckiem a skruszonym grzesznikiem. Na czym polega skrucha? Skrucha to żal, ale żal w obliczu krzyża, kiedy świadomy własnej nędzy i grzeszności patrzę na krzyż i na rany Jezusa, kiedy próbuję w duchu całować te rany, które sam przecież Jezusowi zadałem - to jest skrucha. U syna marnotrawnego takiej skruchy nie było.

Prawdziwą skruchę widzimy u jawnogrzesznicy podczas jej spotkania z Jezusem w domu faryzeusza Szymona. Jej prostota, spontaniczność i autentyczna skrucha świadczą o postawie ewangelicznego dziecka. Aby wyrazić Jezusowi swoją skruchę, podeszła do Niego, nie oglądając się na względy ludzkie, wylała nardowy olejek, łzami zrosiła Jego stopy i włosami je otarła (Łk 7,38). Oto prostota, spontaniczność i skrucha grzesznika, który jest dzieckiem ewangelicznym. Tak naprawdę Boga kochają skruszeni grzesznicy, którym wiele przebaczono, i święci, bo jedni i drudzy mają naturę dziecka - potrafią zdumiewać się miłością Boga, szaleństwem Jego miłości ku nim. Nie najemnicy, a dzieci, nie ci, którzy zbierają zasługi i usiłują zawierać z Bogiem kontrakty, ale ci, którzy wierzą w Jego miłosierdzie.

4.      Nawrócenie jako wymiar wiary

Stałym i podstawowym wymiarem wiary jest nawrócenie. To ono sprawia, że nasza wiara nie jest czymś statycznym, że może podlegać nieustannemu procesowi pogłębiania się. Nawrócenie jako wymiar wiary jest nie tyle jednorazowym aktem, ile procesem. Oznacza ono zmianę sposobu myślenia oraz wyrażającą się na zewnątrz przemianę postawy. W procesie nawrócenia następuje odwrócenie się od zła oraz zwrócenie się ku Bogu. Odwrócenie się od zła oznacza nie tylko odwrócenie się od samych grzechów, ale również od ich źródła, jakim jest nieuporządkowana miłość własna.

Gdy Jezus stawiał swoim Apostołom zarzuty, to prawie zawsze dotyczyły one braku wiary. Jezus często zarzucał im, że nie wierzą bądź że za mało wierzą. Można w tym dostrzec swoisty ewangeliczny paradoks - oto tym, którzy poszli za Jezusem, którzy uwierzyli w Niego, Jezus zarzuca właśnie brak wiary i czyni to wielokrotnie. Celem tego kwestionowania wiary Apostołów było ich nawracanie się.

Nasza wiara może się rozwijać dzięki stałemu procesowi nawracania się. Chrystus zmartwychwstał, a to znaczy, że nie ma ostatecznego fiaska w naszym życiu, że nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone, nie ma zła, które byłoby złem ostatecznym. Bóg nie pozwalałby na zło, gdyby nie był zdolny wydobyć z niego dobra. Nasz grzech może stać się „szczęśliwą winą”, o jakiej mówi liturgia Wigilii Paschalnej. Bóg może z każdej naszej winy uczynić felix culpa - winę szczęśliwą, winę, która będzie nam przypominała i pokazywała w świetle wiary, jak bardzo kocha nas Ten, który za nas umarł i zmartwychwstał. Nie każda wina staje się winą szczęśliwą. Czasami po upadku nie wracamy od razu do Boga, może niekiedy stajemy się bardziej twardzi, nieprzejednani. Warunkiem przyjęcia Bożego przebaczenia jest skrucha serca.

Czasami tylko upadek i związane z nim cierpienie zdolne są wstrząsnąć człowiekiem i skłonić do nawrócenia. Nawrócenie zakłada skruchę serca i tęsknotę za przebaczeniem. Bóg, chcąc wzbudzić w nas skruchę i tęsknotę za Jego miłością przebaczającą pierwszy wybiega nam naprzeciw. W swym pragnieniu przebaczenia uniża się tak głęboko, że staje się niekiedy jakby „wołającym o pomoc żebrakiem”.

Wstrząsająca jest scena samobójstwa majora Scobie, bohatera książki Grahama Green’a „Sedno sprawy”. Po zażyciu śmiertelnej dawki tabletek, w ostatniej chwili życia majorowi wydaje się, że Ktoś rozpaczliwie go szuka i przywołuje. Słyszy wołanie o ratunek, krzyk, odgłosy bólu. Z nieskończonej odległości udaje mu się przywlec resztki świadomości i dać odpowiedź, która go ocali: «Dobry Boże, kocham». Role zdają się paradoksalnie zamienione. To nie Scobie wzywa pomocy. To Bóg, utożsamiając się z nieszczęśnikiem, woła o ratunek - o ratunek dla… siebie. W ostatnim momencie jego życia Bóg woła: «Pomóż mi, abym mógł ci przebaczyć, pozwól mi uratować cię!»

Proces naszego nawracania się powinien prowadzić do ewangelicznego radykalizmu, radykalizmu wiary, do którego wzywa Bóg słowami Apokalipsy św. Jana: „Obyś był zimny, albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15-16). O tym, jak ważny jest radykalizm naszej wiary, mówi św. Jan od Krzyża, powołując się w tym celu na obraz dwóch uwiązanych ptaków. Jeden z nich jest uwiązany grubą, a drugi cienką nicią. Sytuacja ich jest jednak ostatecznie podobna, ponieważ obydwa ptaki pozostają uwiązane. Zmieni się ona dopiero wtedy, gdy nie będzie żadnych więzów.

Przeciwieństwem radykalizmu jest kompromis, kompromis w pragnieniach, w postawie, w modlitwie. Bóg jest maksymalistą, On chce dać człowiekowi wszystko, ale człowiek ciągle niewiele chce i prosi o zbyt mało. Ciągle nie szuka tego, co najważniejsze, co byłoby realizacją jego życia - by Chrystus mógł w nim w pełni żyć i królować. Św. Ambroży zauważa, że Pan Bóg patrzy nie tyle na to, co ofiarowujemy Mu w darze, ile na to, co rezerwujemy dla siebie.

5.      Nie można poznać Chrystusa bez człowieka

Żeby nasz grzech mógł stać się winą szczęśliwą, musimy najpierw do niego się przyznać. Święty Jan w swojej Ewangelii przekazuje nam Chrystusową obietnicę, że Pocieszyciel, Duch Święty, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu (por. J 16,8). Jedna więc z funkcji Ducha Świętego, który zstępuje przecież na świat, to przekonanie nas o naszym grzechu. Jest to łaska wstępna, fundamentalna w życiu wewnętrznym, której udziela nam Duch Święty, byśmy mogli być przekonani o naszym grzechu, o tym, że jesteśmy grzesznikami.

Nie wystarczy jednak przyjęcie tej pierwszej łaski Ducha Świętego. Gdybyśmy poznali w sobie tylko rzeczywistość grzechu, to ona mogłaby nas zniszczyć. Nasze życie byłoby jedynie uginaniem się pod ciężarem własnego zła; byłoby naznaczone niepokojem, stresem i smutkiem. Musi być w nas otwarcie na dalsze dary Ducha, na odkrycie przez wiarę miłości Boga ku nam.

Błogosławiony Jan Paweł II w swojej homilii na Placu Zwycięstwa w Warszawie wypowiedział pamiętne słowa: „Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa”. Znaczy to, że jeżeli w nasze życie nie wkroczy Chrystus, nasz obraz samych siebie będzie fałszywy. Pewne relacje są dla nas tak ważne, że wchodzą jakby w istotę nas samych. Do nich należy relacja miłości. Nie możemy poznać siebie bez Chrystusa, ponieważ bez Chrystusa nie poznamy, że jesteśmy umiłowani za darmo, że zostaliśmy odkupieni i wybrani. To wybraństwo, ta miłość stanowi istotną cząstkę naszego „ja”.

Istnieje też druga część wspomnianej wyżej prawdy: Nie można poznać Chrystusa bez poznania człowieka. Nie możemy pojąć, kim jest Bóg, nie możemy też uwierzyć w Jego wielkość i Jego miłość do nas, jeżeli najpierw nie odkryjemy samych siebie. Gdyby Chrystus kochał mnie dlatego, że jestem wart miłości, nie byłoby w tym nic szczególnego. Również człowiek, nawet niewierzący, potrafi kochać kogoś, kto jest tego wart. Miłość Chrystusa, jako Boska agape, to miłość, która zstępuje z wysoka i kocha to, co jest niegodne, aby mogło stać się godne. Taki jest paradoks wiary - nie można poznać Chrystusa bez poznania człowieka. Dlatego można powiedzieć, że Chrystusa naprawdę poznają tylko święci, ponieważ oni dogłębnie poznali siebie i zobaczyli ogrom własnej grzeszności. To pozwoliło im odkryć szaleństwo Boga, czemu nieraz dawali wyraz w swojej modlitwie wyznając: „Boże, przecież Ty oszalałeś, jeżeli mnie, takiego grzesznika, tak kochasz!” Widać tu charakterystyczny dla każdego autentycznego doświadczenia wiary moment zdumienia. Człowiek, który poznał, że jest grzesznikiem, i uwierzył w miłość, zaczął dostrzegać, że Bóg naprawdę oszalał w swojej miłości do niego.

6.      Aktualizowanie się wiary

Wiara winna przenikać całe nasze życie. Wówczas dzięki niej wierzący całym swoim człowieczeństwem i całą swoją codziennością wchodzi w związek z Bogiem. Najpełniej aktualizuje się ona w sakramentach, zwłaszcza w sakramentach chrześcijańskiej inicjacji. Dzięki wierze możemy dostrzec w nich zbawcze działanie Chrystusa i przyjąć je. Pierwszym sakramentem inicjacji chrześcijańskiej jest chrzest. W nim otrzymujemy wraz z życiem nadprzyrodzonym dar wiary. W ochrzczonym poprzez wszczepienie w Chrystusa dokonuje się podstawowa konsekracja - poświęcenie osoby ludzkiej Bogu i powołanie jej do świętości. Bierzmowanie, jako następny sakrament chrześcijańskiej inicjacji, potęguje dynamizm wiary, obdarza bierzmowanego szczególną mocą Ducha Świętego oraz uzdalnia do szerzenia wiary i bronienia jej. W Eucharystii zaś, sakramencie kulminacji wiary i trzecim sakramencie inicjacji, możemy w sposób szczególny jednoczyć się z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Szczytem życia wiarą jest udział w odkupieńczej Ofierze Chrystusa, w której oddajemy siebie wraz z Ofiarą Chrystusa Bogu Ojcu. Eucharystia, podczas której wspólnie składamy ofiarę i wspólnie jednoczymy się z Chrystusem, tworzy wspólnotę wiary - Kościół.

Wiara aktualizuje się również w modlitwie, która jest zapoczątkowanym i rozwijanym przez wiarę dialogiem człowieka z Ojcem przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Realizuje się też przez tę formę dialogu z Bogiem, jaką jest wsłuchiwanie się w Słowo Boże, gdy człowiek dobrowolnie powierza siebie objawiającemu się Bogu, okazując uległość rozumu i woli w posłuszeństwie wiary. Konieczne jest również, by wyrażała się ona w uczynkach miłości, bez których staje się martwa. Wiara, będąc stałym procesem nawracania się, jest nieustannym otwieraniem się na miłość Boga i stałym przyjmowaniem tej miłości, by obdarzać nią innych.

a)      Sakrament chrztu

Chrzest, tak jak i inne sakramenty, stanowi szczytową formę realizowania się wiary. Jest fundamentem i początkiem tego procesu, „pierwszym zaczątkiem pełni życia w Chrystusie” (DE 22). W myśli soborowej tak sakrament chrztu, jak i inne sakramenty zostały nazwane sakramentami wiary, ponieważ wszystkie sakramenty wymagają wiary, zakładają ją i wyrażają, a jednocześnie dają jej wzrost. Wiara wyprzedza chrzest i do niego prowadzi, jest dyspozycją umożliwiającą jego przyjęcie.

Przez chrzest umieramy dla grzechu. Jest to autentyczna śmierć, zniszczenie w człowieku tego, co było w nim złe, nieodkupione, by mógł odrodzić się jako syn Boży, stając się nowym stworzeniem - powołanym do świętości uczestnikiem natury Bożej. Przez chrzest człowiek zostaje poświęcony, konsekrowany dla Boga, staje się prawdziwym Jego czcicielem i przybranym dzieckiem. Sobór mówiąc o chrzcie ukazuje nam prawdy przerastające ludzką myśl i wyobraźnię. Mówi o wszczepieniu nas w Chrystusa ukrzyżowanego i uwielbionego, o upodobnieniu do Chrystusa. Mówi, że przez chrzest człowiek otrzymuje dar wiary i odtąd uczestniczy w królewskim kapłaństwie Chrystusa, stając się uczestnikiem Jego kapłańskiego, prorockiego i królewskiego urzędu, że zostaje włączony w Jego Mistyczne Ciało.

Chrzest na skutek małej wiary pozostaje ciągle sakramentem nie odkrytym przez chrześcijan. Potrzebna jest głęboka wiara, aby zrozumieć słowa św. Pawła: „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3). Wyrażenie „umarliście” zawiera tę samą treść, jaką wypowiada Apostoł w Liście do Rzymian, gdy pisze o znaczeniu wprowadzającego nas w życie Chrystusa sakramentu chrztu: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?” (Rz 6,3). To na mocy Jego śmierci przez chrzest wkraczamy w nowe życie. Ten pierwszy sakrament Kościoła jest zapoczątkowaniem naszego „ukrycia z Chrystusem w Bogu”. Chrzest jest źródłem wiary. On zapoczątkowuje w nas życie nadprzyrodzone, które jest życiem wiary, nadziei i miłości. Odtąd jesteśmy z Chrystusem pogrzebani dla grzechu, dla tego wszystkiego, co nie jest Chrystusowe. Jest to śmierć autentyczna, musi bowiem obumrzeć w nas wszelkie przywiązanie do świata, do jakichkolwiek wartości poza Bogiem, abyśmy mogli przejść do nowego życia, zapoczątkowanego przez zmartwychwstanie Chrystusa.

Postęp w życiu chrześcijańskim polega na coraz silniejszym pragnieniu realizowania łask chrztu św., łask upodobniania się do Chrystusa przez życie w duchu ośmiu błogosławieństw. „Kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je” - mówi Chrystus (Mt 16,25). To „tracenie życia” rozpoczyna się już w sakramencie chrztu i ma realizować się w całym naszym życiu. Mamy tracić swoje życie z powodu Chrystusa, usiłując naśladować Go coraz pełniej na swojej konkretnej drodze życia, zgodnej z Jego wolą i Jego planem wobec nas. Musimy być razem z Chrystusem „pogrzebani”, musimy więc przejść przez swoją śmierć. Dlatego na ile nie umarliśmy dla wszystkiego, co oddziela nas od Boga, na tyle nie może urzeczywistnić się nasze „ukrycie z Chrystusem w Bogu”, nasza świętość. Chrzest staje przed nami nie tylko jako coś dokonanego, ale również jako pewne zadanie i cel.

Istotnym zbawczym skutkiem chrztu świętego jest wcielenie ochrzczonego w społeczność Kościoła. Rodząca się z chrztu wiara powoduje wyjście z izolacji własnego „ja” i wejście w komunię z Jezusem, a także z tymi, którzy są cząstką Jego Mistycznego Ciała. Moja wiara jest cząstką wiary Kościoła, poza którym nie miałaby szans rozwoju. W myśl orzeczeń Soboru Mistyczne Ciało Chrystusa jest budowane przez sakramenty inicjacji chrześcijańskiej. Przez chrzest jesteśmy w nie włączani, a następnie umacniani przez bierzmowanie i Eucharystię. Dostrzeżenie jednak naszej przynależności do Mistycznego Ciała Jezusa i życie tą przynależnością niemożliwe jest bez żywej wiary. Brak wiary może prowadzić do magicznego pojmowania sprawczości sakramentu chrztu albo do pojmowania go w sensie czysto zewnętrznej czynności kościelnej.

Wynikające z chrztu powszechne kapłaństwo wiernych wyraża się najpełniej w ofiarowaniu Eucharystii. Kapłan celebrując Mszę św. reprezentuje nie tylko Chrystusa-Kapłana, ale także wiernych, którzy razem z nim i za jego pośrednictwem składają ofiarę Chrystusa, ofiarowując Bogu również samych siebie. Mówi o tym dobitnie Sobór Watykański II: Na mocy chrztu świętego wierni „otrzymują udział w kapłańskiej funkcji Chrystusa dla sprawowania duchowego kultu, oddając Mu samych siebie jako ofiarę”. Są oni „poświęcani przez odrodzenie i namaszczenie Duchem Świętym, jako dom duchowy i święte kapłaństwo, aby przez wszystkie właściwe chrześcijaninowi uczynki składać ofiary duchowe” (KK 10). We Mszy św. dokonuje się szczególne upodobnienie ochrzczonego do Jezusa Chrystusa, bo jest on nie tylko tym, który współdziała przy ofiarowaniu, ale jednocześnie sam staje się darem ofiarnym.

b)      Sakrament bierzmowania

Sakrament bierzmowania wiąże się ściśle z chrztem i Eucharystią, ponieważ tak jak i one jest sakramentem inicjacji chrześcijańskiej. Jeżeli chrzest wciela ochrzczonego do Kościoła, to bierzmowanie dokonuje dalszego, doskonalszego włączenia w Ciało Chrystusa. Sakrament bierzmowania potęguje dynamizm łask chrztu i obdarza szczególną mocą Ducha Świętego, zobowiązując tym samym do dawania świadectwa Chrystusowi, do szerzenia wiary i bronienia jej (zob. KK 11). Bierzmowanie razem z chrztem i Eucharystią jest sakramentem warunkującym i pogłębiającym proces upodabniania człowieka wierzącego do Chrystusa.

W sakramencie bierzmowania otrzymujemy łaskę Pięćdziesiątnicy - pełnię Ducha Świętego. Kościół w tekstach liturgicznych porównuje łaski tego sakramentu z tymi niezwykłymi łaskami, jakie stały się udziałem Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Bierzmowanie to uroczyste „zstąpienie” na ochrzczonych Ducha Świętego, który pragnie doprowadzić do dojrzałości to, czego dokonał już raz na zawsze w sakramencie chrztu. Szczególnym owocem tego sakramentu jest dar dojrzałej wiary, udzielany nam przez Ducha Świętego.

Pogłębienie naszej wiary dokonuje się na drodze ogołacania nas z własnych systemów zabezpieczeń, z tego, co rodzi w nas poczucie siły, mocy, znaczenia. Ogołacanie nas to czynienie miejsca dla wiary, która domaga się pokory. Święty Jan od Krzyża powie, że Bóg kocha duszę najbardziej, gdy ją ogołaca, bo człowiek może wtedy dojść do pełni wiary. Gdy nie mamy oparcia w żadnym systemie zabezpieczeń, wtedy możemy być pociągnięci przez Boga do tego, by tylko na Nim się oprzeć - jedynej skale naszego zbawienia. Łaska ogołocenia to szczególny dar Ducha Świętego, który przed swoim zstąpieniem na człowieka ogołaca go. My często nie w pełni rozumiemy działanie Ducha Świętego. Jest On Mocą, jest Pocieszycielem, jest Miłością Ojca i Syna, ale często zapominamy, że to On jest głównym Budowniczym naszej świętości. Jest więc Tym, który dokonuje całego, niezbędnego w drodze do zjednoczenia z Bogiem procesu, zawierającego zarówno elementy pociągnięcia, jak i elementy oczyszczenia, a więc elementy naszego ogołocenia. To Duch Święty nas ogołaca, to On czyni nas ubogimi.

Szczególnie ważnym rodzajem ogołocenia, przez które Duch Święty przygotowuje nas na swoje „zstąpienie”, jest ogołocenie nas z fałszywego obrazu samego siebie i uwolnienie od zakłamania. Św. Jan przekazuje nam Chrystusową obietnicę, że Pocieszyciel - Duch Święty, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu (por. J 16,8). Jedną więc z funkcji zstępującego na nas w sakramencie bierzmowania Ducha Świętego jest przekonanie nas o naszym grzechu. Jest to fundamentalna łaska Ducha Świętego. To dzięki niej poznajemy, kim jesteśmy naprawdę, przekonujemy się, że jesteśmy grzesznikami, ludźmi małej wiary.

Łaski sakramentu nie działają automatycznie. Bierzmowanie nie zaciera wad charakteru, nie usuwa braków związanych z temperamentem i nie zastąpi osobistego wysiłku człowieka. Droga ku dojrzałości wiary nie jest ruchem regularnym, postępującym w linii prostej. Naznaczona jest zwykle licznymi wzlotami i upadkami. Aby dojść do dojrzałości wiary, trzeba nieraz doświadczyć błędu własnej niedojrzałości.

Sakrament może być ważny, a mimo to człowiek może nie otrzymać związanych z nim łask, co gorsze, może stać się winnym niegodnego przyjęcia sakramentu. Św. Paweł, mówiąc o Eucharystii, przestrzega: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej” (1Kor 11,27). Sakramenty udzielają łaski tylko tym, którzy nie stawiają jej oporu. Duch Święty potrzebuje naszego otwarcia, naszej wewnętrznej dyspozycji. Sakrament bierzmowania przyjęty w grzechu śmiertelnym czy bez wiary jest ważny, ale bezowocny. Gdy jednak zaistnieje w człowieku właściwa dyspozycja, może on odżywać. Kto przyjął ten sakrament z małą wiarą, nie zdając sobie sprawy z tego niezwykłego wydarzenia, to przez wzrost dyspozycji możesz to naprawiać. Łaski tego sakramentu mają w nas odżywać i wzrastać przez całe życie - aż do osiągnięcia pełnego zjednoczenia z Jezusem w Duchu Świętym.

Przez bierzmowanie jeszcze ściślej wiążemy się z Kościołem. Przyjmując ten sakrament, nawiązujemy ścisłą duchową więź z udzielającym go biskupem, który jako szafarz sakramentu bierzmowania uczestniczy w nadprzyrodzonym macierzyństwie Kościoła. On, stając się dla nas szczególnym kanałem łaski i darów Ducha Świętego, rodzi nas do pełni życia chrześcijańskiego. Teksty liturgiczne mówią o duchowym znamieniu, jakie zostaje wyciśnięte na duszy bierzmowanego, wyrażającym ścisłą i doskonałą więź z Chrystusem i z Kościołem. Wejście bierzmowanego w duchową więź z biskupem zobowiązuje do umiłowania Kościoła. Umiłować jak Chrystus, to umiłować aż do oddania życia.

Pogłębiająca się dzięki wierze miłość Chrystusa rodzi pragnienie świadczenia o Nim. Również nasze powołanie do świętości i miłość do Kościoła wiążą się ściśle z powołaniem do działalności apostolskiej. Chrześcijanie, „wszczepieni przez chrzest w Ciało Mistyczne Chrystusa - podkreśla Sobór – i utwierdzeni mocą Ducha Świętego przez bierzmowanie, są przeznaczeni przez samego Pana do apostolstwa. […] Apostolstwo sprawuje się w wierze, nadziei i miłości, które rozlewa Duch Święty w sercach wszystkich członków Kościoła. Co więcej, przykazanie miłości, które jest największym poleceniem Pana, przynagla wszystkich wiernych do zabiegania o chwałę Boga i o życie wieczne dla wszystkich ludzi” (DA 3).

c)      Sakrament Eucharystii

Według Celsusa poganina chrześcijanie są szaleni. - Wierzą, że ich Bóg stał się jednym spośród nich, że mogą się z Nim zjednoczyć w ramach Uczty. Jest to, jego zdaniem, po prostu szaleństwo. Tę opinię Celsusa należałoby odwrócić - to nie chrześcijanie są szaleni wierząc, że Chrystus oddaje się im pod postacią chleba, to Bóg oszalał w swojej miłości ku człowiekowi; Eucharystia jest wyrazem szaleństwa Chrystusa, Jego szalonej miłości do człowieka.

Ofiara Chrystusa ma swoją skuteczność tylko u tych, którzy łączą się z męką Chrystusa przez wiarę i miłość - powie św. Tomasz z Akwinu. Im więcej jest w nas wiary i miłości, tym skuteczniejsza jest Eucharystia w naszym życiu. Wiara jest uczestnictwem w życiu Boga, realizuje się w szczególny sposób w sakramentach, które są sakramentami wiary. Przez Eucharystię uczestniczymy ze wspólnotą wierzących w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, zanurzamy się wspólnie w to niezgłębione misterium Jego śmierci i zmartwychwstania. Liturgia jednoczy nas wszystkich, jako bezpośredni wyraz naszej wiary, szczególnie w czasie Eucharystii. Akt wiary Kościoła nigdy nie jest równie pełny jak w owej chwili. Nigdy nie ma tak wysokiego stopnia świadomości w zjednoczeniu z ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Chrystusem, którego powrotu oczekuje Kościół. Nigdy tak mocno nie uczestniczymy w wierze wspólnoty jak w tej chwili, gdy modlimy się wspólnie, gdy wspólnie składamy ofiarę i wspólnie jednoczymy się z miłością Bożą, która żyje w Jezusie Chrystusie.

„Eucharystia została nam dana nie tylko po to, byśmy ją adorowali, ale byśmy ją spożywali jako pokarm umacniający nas w drodze, jako pokarm ludu pielgrzymującego. Zatrzymajmy się nad pytaniem: jakie pielgrzymowanie odbywamy, skąd wychodzimy, dokąd zmierzamy? Punktem wyjścia pielgrzymowania podejmowanego każdego dnia, w każdej celebracji jest nasze zamknięcie się w sobie, nasz indywidualny czy zbiorowy grób - nasza niewola, wynikająca z tego, że zamykamy się sami w sobie dla obrony siebie - pod dyktando diabła (zob. Hbr 2,14n). To jest zamknięcie się pod znakiem faraona, podobnie jak to było w Egipcie w przypadku Izraelitów […]. Jezus w Komunii Świętej nie daje nam siebie dla naszego samozadowolenia, nawet nie tylko po to, byśmy Go adorowali. Daje nam siebie po to, byśmy w oparciu o Niego, pozwalając na przeniknięcie nas Jego mocą, wychodzili z niewoli siebie i życia dla siebie. Można powiedzieć, że przyjmowanie Komunii Świętej właśnie w aspekcie pielgrzymowania to jest pozwalanie na to, by Eucharystia wytrącała nas z naszej stabilności i uzdalniała do pielgrzymowania przez «ciemną dolinę» - do przechodzenia przez trudne sytuacje, do prawdziwego zwycięstwa - uczty z Panem Bogiem” (bp. Z. Kiernikowski)

 

 

 
     

Copyright 2007 - Realizacja KreAtoR